Lackowa – 997m n.p.m.

Lackowa – 997m n.p.m.

Ostatnią wyprawę górską możemy uznać za udaną. Zdobyliśmy najwyższy szczyt Beskidu Niskiego – Lackową, dzieci zaczerpnęły trochę wiedzy z zakresu przyrody i geografii, spędziliśmy dzień aktywnie i w bardzo miłym towarzystwie. Ale po kolei.
Postanowiliśmy wchodzić na Lackową od strony Krynicy, a dokładnie z Izb. Wiedzieliśmy, że z tej strony wejście jest trudniejsze, bardziej strome. Ale idąc z dziećmi uznaliśmy, że lepiej wchodzić po stromym zboczu, niż schodzić. Przy schodzeniu łatwo o kontuzję, skręcenie kostki, zwłaszcza u maluchów.
Początek był łagodny, dlatego naszym dzieciom szybko zaczęło się nudzić. Na szczęście natrafiliśmy na traszkę z wielką kolonią kijanek. W niewielkiej kałuży pływały setki czarnych kijanek. Nasz syn Mikołaj był zachwycony, musiał koniecznie wziąć traszkę do ręki i z każdej strony obejrzeć. Później sfotografować. Gdy ruszyliśmy dalej, zaczęły się standardowe pytania dotyczące traszki i innych płazów: dlaczego? co? gdzie? kiedy? itd. Ale dzięki temu ubywało nam drogi a dzieci szły jak nigdy dotąd.
Problem pojawił się, gdy przed nami wyrosła stroma, prawie pionowa góra. Jękom nie było końca. Uzgodniliśmy, że będziemy liczyć po kolei, we wszystkich znanych nam językach. Dzieciaki liczyły i maszerowali, trochę na nogach, trochę na czworakach. I tak dotarliśmy do grzbietu Lackowej.
A tu kolejna niespodzianka. Szlak poprowadzony jest wzdłuż granicy polsko-słowackiej. Nie lada atrakcją była dla dzieci możliwość ciągłego przekraczania granicy. Co chwila mogli być a to w Polsce, a to na Słowacji. Albo, że jedną nogą są w Ojczyźnie a drugą u naszych sąsiadów.
Maszerując w kierunku szczytu po prawej mieliśmy widok na słowacką część Beskidu Niskiego z górującym szczytem Busov (1002 m n.p.m.), a po lewej polskie beskidzkie szczyty.
Na Lackowej urządziliśmy sobie piknik, z gorąca herbatą i świątecznym sernikiem.
A potem pozostało nam już tylko zejście w dół, w kierunku Bielicznej. Trasa była o wiele łatwiejsza, wzdłuż rzeczki, którą musieliśmy przechodzić kilkanaście razy. W pustej dolince, niegdyś łemkowskiej, naliczyliśmy kilka kamiennych piwniczek i mnóstwo dzikich jabłoni. Niegdyś toczyło się tam łemkowskie życie, do dziś pozostały zdziczałe sady i pozostałości domowych podmurówek.

Na koniec jeszcze zwiedzanie murowanej cerkwi w Bielicznej i powrót do domu.