Na nartach po Łemkowszczyźnie

Na nartach po Łemkowszczyźnie


W roku 1935 na łamach „Tempa Dnia”, a więc popołudniowego wydania
„Ilustrowanego Kuriera Codziennego” publikowany był w odcinkach reportaż Romana
Reinfussa o jego narciarskiej wędrówce po Łemkowszczyźnie. Po 85 latach wiel
spostrzeżeń autora dotyczących Beskidu Niskiego jest aktualnych, a trasy, które
opisywał, nadal zachwycają podczas wędrówek na nartach biegowych. Które z nich
współcześnie można przemierzać jak niemal przed wiekiem?

W pierwszym odcinku reportażu, którego przedruk znaleźć można w wydanej przez Muzeum
Etnograficzne w Krakowie książce Pytania do źródeł. Roman Reinfuss, autor pisał tak:
„Łemkowszczyzna stała się modna. Piszą o niej coraz częściej, uczeni wszystkich gatunków i
kalibrów zjeżdżają się tu, by robić odkrycia, a turyści ze zdumieniem przetarli oczy, że też
znalazł się jeszcze w Polsce zakątek, gdzie nie stanęła dotąd noga miejskiego człowieka. Rok
temu w styczniu wędrowałem przez tydzień po bezdrożach zachodniej Łemkowszczyzny;
wspomnieniami z tej pięknej wycieczki dzielę się z czytelnikami. (…) Wszyscy jak
sensacyjną powieść czytać będą reportaż »Na nartach po Łemkowszczyźnie« opisujący
nieznany zakątek Polski, pełen historycznych zabytków, legend, tajemnic i barwnego
folkloru. Jasło, Gorlice, Grybów, Piwniczna, Żegiestów, Krynica – oto granica egzotycznego
legendarnego kraju”. Po 85 latach mogłabym się podpisać pod słowami autora. Beskid Niski
to nadal najdziksza i dosyć słabo zaludniona kraina o wyjątkowych walorach przyrodniczych,
krajobrazowych i historycznych. Odwiedzany jest przez turystów głównie latem, ewentualnie
jesienią, ale zapomniany zimą. Ta pustka to dzisiaj atut tego regionu, który doceniają nieliczni
jej miłośnicy. W ostatnich latach często podążałam beskidzkimi śladami Romana Reinfussa i
pokonałam niektóre odcinki wspomnianych przez niego tras nie tylko pieszo, ale też – jak on
– na nartach biegowych.

Pierwsze wrażenia
Reinfuss swoją przygodę, którą dzielił z przyjacielem będącym zawodowym narciarzem,
zaczął w Gorlicach, gdzie „(…) śnieg był początkowo marny, leżał po fosach wilgotny,
brudny, do niczego. Im wyżej, warunki poprawiały się. Gdyśmy wyszli na pierwszy szczyt,
narty sunęły już miękko po białej puszystej powierzchni”. Duet kierował się w kierunku
Klimkówki, gdzie zaplanowany był pierwszy nocleg. Dziennikarz pisał: „Początkowo droga
wypadała nam wzdłuż szlaku. Taki szlak to najgorsza zasadzka, jaka czai się na człowieka na
gładkiej drodze. Teoretycznie wystarczy znaleźć jedno drzewo oznaczone kolorowym
paskiem, by stąd zobaczyć drugie, spod drugiego trzecie itd. Malowane drzewa chwytają się
pod ręce i prowadzą do celu spokojnie i bez kłopotu. W praktyce sprawa przedstawia się
inaczej – jeden znak zrobiony był na kamieniu i przysypany jest śniegiem, drugi był na
drzewie, które już dawno wycięto, a trzeci jest tak dowcipnie umieszczony, że można go
dojrzeć tylko w pozycji leżącej”. Kolejnego dnia z Klimkówki ruszyli w kierunku Homoli:
„Jest to grzbiet niewysoki składający się z kilku drobnych szczytów (około 700 metrów). Z
Homoli roztacza się przepiękny widok na dolinę Ropy, widać z daleka murowaną cerkiew w
Klimkówce, Uście Ruskie, Magurę, po drugiej zaś stronie grzbietu równie rozległy widok na
dolinę Białej”. W drugim odcinku reportażu Reinfuss pisał o drodze do Ropek: „Przez
Homolę posuwaliśmy się ogromnie wolno – ciągłe podchodzenia i krótkie zjazdy wśród
drzew”. W swoim tekście skupił się na opisie mieszkańców wsi, a dokładnie gospodarzy
jednej z chyż, w której przenocowali.

Dawniej i dziś
Mieszkając w Ropkach i zwiedzając okolicę zimą na nartach biegowych, mogę domyślać się
wrażeń wjeżdżających do wsi turystów sprzed lat. Trasę opisaną w reportażu często pokonuję
na nartach w warunkach zbliżonych do tych opisywanych w 1935 roku, a więc zasypaną
śniegiem, ubitą i nieposypaną solą czy piaskiem drogą. Współcześnie brakuje oczywiście
łemkowskich domostw, które w latach trzydziestych ciągnęły się długim sznurem wzdłuż
drogi poprowadzonej w malowniczej dolinie. Wtedy stała tu chyża przy chyży, a przed każdą
najprawdopodobniej znajdował się łemkowski krzyż lub kapliczka. W zagrodzie dostrzec
można było zwierzęta, a w śniegu bawiące się dzieci. Myślę, że droga sprzed wieku wiodła,
podobnie jak dzisiaj, szerokim gościńcem do głównego skrzyżowania, gdzie rozchodzą się
drogi na Wysową i Czertyżne, pnąc się lekko pod górę wzdłuż rzeki. Współcześnie, zapewne
podobnie jak przed niemal wiekiem, na długości zaledwie dwóch kilometrów nawet
niewytrawni narciarze mogą spróbować wszelkich narciarskich stylów – od wyścigów po
spokojne sunięcie z delikatnym odbijaniem się kijkami. Osobiście lubię narty biegowe za
przyjemność, jaką daje ta forma ruchu, a także możliwość oddychania świeżym powietrzem.
W Beskidzie Niskim dodatkowe walory wycieczek na biegówkach to możliwość chłonięcia
wszechogarniającego piękna zimowej scenerii, a także jego kontemplacji w samotności.
Spotkanie drugiego narciarza lub człowieka w beskidzkich dolinach jest bowiem stosunkowo
mało prawdopodobne.

Z Ropek do Czertyżnego
Wróćmy do relacji Romana Reinfussa z trzeciego dnia wyprawy. Autor pisze w niej tak: „(…)
droga z Ropek do Czertyżnego wiedzie częściowo szeroką halą, częściowo przez las. Śnieg
wspaniały. Gałęzie jodeł i świerków aż się pod nim uginają. Robi się groźnie. Gęste mgły
przewalają się olbrzymimi kłębami, wiatr dmie. Chwilami odsłania się widok na przeciwległą
górę. Na szczycie przełęczy [Lipka – przyp. red.] chwyta nas śnieżna zadymka. Płatki śniegu
przysłaniają widok na parę kroków (…). Zamiast iść dalej górami, jedziemy drogą.
Tymczasem zawieja przeszła, rozjaśniło się nieco, a przed naszymi oczami ukazało się
Czertyżne”. Dziennikarz, wjeżdżając do Czertyżnego przed 85 laty, zobaczył typową wieś
łemkowską ze stylową, piękną cerkwią. Dziś niestety, podobnie jak w innych beskidzkich
dolinach, nie ma już ani domostw, ani cerkwi, ani tym bardziej mieszkańców, czyli Łemków.
We wspomnianej wsi zachowały się jedynie cmentarz z kilkunastoma nagrobkami i krzyż
upamiętniający wysiedlonych mieszkańców. Dolina jest niezamieszkała, a jedyny ślad
obecności człowieka w tej okolicy to wycięte i ściągnięte z lasu ogromne buki lub jodły.
Droga, którą narciarze jechali w latach trzydziestych, teraz jest nieodśnieżana zimą, więc
jazda na biegówkach przy sprzyjających warunkach pogodowych jest tu wspaniała. Cały czas
w dół w pustej dolinie, gdzie wiatr podnosi kłęby białego pyłu. W mroźny, ale słoneczny
dzień szusowanie w tym miejscu po miękkim, lekko roziskrzonym śniegu jest czystą
radością.

Nie tylko śladami Reinfussa
Przyjemność z jazdy na nartach biegowych znaleźć można w wielu miejscach w Beskidzie
Niskim. Dawniej Reinfuss wraz ze swoim przyjacielem przemierzali tereny zachodniej
Łemkowszczyzny. Obecnie ja, wraz z rodziną, wybieram na biegówki inne, nie tylko opisane
przez dziennikarza połemkowskie doliny i leśne drogi. Do jednego z moich ulubionych
kierunków na zimowe wycieczki w gminie Uście Gorlickie należy Regietów Wyżny – ze
względu na rozległy widok i panoramę w kierunku Rotundy i Jaworzyny Konieczniańskiej z
jednej strony oraz Jaworzynki i Koziego Żebra z drugiej. Łatwą trasą, nawet dla
początkujących narciarzy biegowych, w tym również dzieci, jest droga z Izb do Bielicznej,
gdzie znajduje się murowana grekokatolicka cerkiew. Trasa biegnie obok dużego bobrowiska
i przy dobrej pogodzie cieszy oczy widokiem na najwyższy szczyt w okolicy, czyli Lackową.
W gminie Sękowa do naszych ulubionych zimowych tras należy szlak przez Czarne w
kierunku Nieznajowej lub Wołowca. Jest to kilkugodzinna pętla wzdłuż rzeki Zawoi i
Wisłoki, która prowadzi oznaczonymi szlakami przyrodniczymi. Ciekawym wyborem jest też
malownicza trasa z Radocyny przez Lipną do Zdyni. Biegnie ona leśną ubitą drogą,
początkowo cały czas pod górę, ale od przełęczy Zajęcza Góra do samej Zdyni zachwyca
imponującym zjazdem w dół. Większość z tych tras jest oznakowana, zimą ratrakowana i
utrzymywana przez Stowarzyszenie Rozwoju Sołectwa Krzywa, które kilka lat temu
stworzyło projekt „Śnieżne Trasy Przez Lasy” i w jego ramach utrzymuje
osiemdziesięciokilometrową sieć szlaków narciarstwa biegowego. Opisane wyżej trasy często
biegną wzdłuż górskich rzek, czasami je przecinając, ale w większości są płaskie –
ewentualnie z niewielkimi wzniesieniami. Dzięki temu nie trzeba mieć świetnej kondycji czy
techniki, żeby spróbować jazdy na biegówkach w beskidzkiej scenerii. Warto wycieczki tego
typu potraktować jako alternatywę dla zimowych wędrówek.

Magdalena Rzeźnik

korekta: Gosia Milian-Lewicka

 

Historyczna majówka w Beskidzie Niskim

Historyczna majówka w Beskidzie Niskim

Beskid Niski to kraina o wielu walorach przyrodniczych. Co roku odwiedzana jest przez turystów szukających spokoju, ciszy i dziewiczej, nieskażonej przyrody.

Beskid Niski to kraina kilkuset wojskowych cmentarzy z I wojny światowej. To tutaj 2 maja 1915r. pod Gorlicami rozegrała się jedna z najbardziej krwawych bitew na froncie wschodnim. W „operacji gorlickiej” poległo 20 000 żołnierzy, przedstawicieli wszystkich narodowości Środkowo-Wschodniej Europy: Rosjan, Niemców, Austriaków, Węgrów, Polaków, Ukraińców, Słowaków i Czechów.

W długi weekend majowy, jak co roku, uwaga wszystkich skupiona będzie wokół obchodów 100-lecia Bitwy Gorlickiej. Z tego powodu w Gorlicach i gminach ościennych odbędzie się wiele ciekawych spotkań, uroczystości, koncertów i wernisaży.

Jednak największą atrakcją, zwłaszcza dla najmłodszych, będzie inscenizacja Bitwy Gorlickiej na terenie gminy Sękowa.  Rekonstrukcja ta, to największe w kraju I-wojenne, międzynarodowe widowisko batalistyczne. Walczyć będą grupy rekonstrukcyjne z Polski, Ukrainy, Litwy, Rosji, Białorusi, Czech, Słowacji, Austrii i Węgier. Wszyscy uczestnicy wystąpią w kostiumach, mundurach i z tradycyjną bronią z początku XX-wieku. Scenografia pola bitwy, podkarpackiej wioski, szpitala polowego, kuchni wojskowej – to wszystko będzie w sposób bardzo realistyczny przedstawione.  Ponadto będzie można pojeździć na najstarszej w kraju karuzeli, posmakować kuchni wojskowej a wieczorem obejrzeć film w plenerowym kinie.

Długi majowy weekend w Beskidzie Niskim zapowiada się bardzo ciekawie. Jest okazją, żeby z dziećmi spędzić fajną, historyczną przygodę, a zarazem odpocząć od miejskiego gwaru i tłumu.

Serdecznie zapraszamy

Bieliczna

Bieliczna

A w Bielicznej trawa aż po pas
Nad Bieliczną Lackowa stoi w chmurach
Nad Bieliczną rosną lasy pełne malin i borówek
Nad Bieliczną płacze dobry Bóg …

To tekst Krzysztofa Kleszcza o najpiękniejszej (moim zdaniem) dolinie Beskidu Niskiego. Po dawnej, łemkowskiej wsi została jedynie murowana, na biało pomalowana cerkiew, cmentarz z kilkunastoma krzyżami i kilka kapliczek. Poniżej wśród zdziczałych jabłoni, można dojrzeć kilka starych, kamiennych piwniczek. Łemków ze wsi wysiedlono w 1945r., wieś spalono.

Nad doliną górują najwyższe szczyty Beskidu Niskiego – Lackowa (997m n.p.m.), Ostry Wierch (938m) i Biała Skała (903m). W oddali rozpościera się  pasmo Jaworzyny Krynickiej (1114 m) oraz Tatr Bielskich.
Pewnie nie często widoczność w dolinie Bielicznej jest tak dobra i rozległa. Wczoraj jednak mieliśmy dużo szczęścia.  Powędrowaliśmy za cerkiew w kierunku Słowacji. Szliśmy wzdłuż Lackowej, wspinając się ku przełęczy. W pewnym momencie, gdy odwróciliśmy się, ujrzeliśmy najpierw Tarty Bielskie, a potem kolejne pasma najwyższych polskich gór.

Wszystkich naszych znajomych zabieramy na wyprawę do Bielicznej. My jesteśmy tam po kilka razy w roku. Magiczne miejsce, ze względu na historię smutne, ale z widokami zapierającymi dech w piersiach. Koniecznie trzeba to zobaczyć.

Słowacki Spisz na weekend

Słowacki Spisz na weekend

Co roku, albo wczesna wiosną, albo jesienią ruszamy w kierunku Słowackiego Spisza. Te bezgraniczne pola i łąki poprzecinane jedynie autostradą, te malownicze średniowieczne miasteczka z kolorowymi kamieniczkami, sprawiają że czujemy się jak na egzotycznych wakacjach. A tak na prawdę jesteśmy kilkadziesiąt kilometrów od granicy polskiej.
Zwiedzanie zaczynamy od Spiskiego Zamku (XI-XIIwiek), największego tego typu w środkowej Europie. Zamek najlepiej prezentuje się z sąsiedniego wzgórza. Stąd widać jego olbrzymie rozmiary. Cały kompleks zajmuje około 4ha.

Zamek pięknie wygląda również z pobliskiego miasteczka Spiskie Podgrodzie. Jest to najstarsze miasto niemieckie na Spiszu, założone w XII wieku przez Sasów. Jeszcze w 1921r. miasto zamieszkiwali Niemcy (około 15%) i Żydzi. Dlatego też kręcąc się wąskimi uliczkami można odnaleźć synagogę.
Część miasta zwana Spiską Kapitułą, to niegdysiejsza siedziba spiskiego biskupa, zwana „słowackim Watykanem”.
Dzisiaj miasto Spiskie Podgrodie wraz z zamkiem i Spiską Kapitułą to zabytki wpisane na listę dziedzictwa Unesco.

Zwiedzając Spisz koniecznie trzeba odwiedzić inne, bardzo znane miasteczka. Moimi ulubionymi jest Lewocza i Kieżmark.
Lewocza obfituje w zabytki. Miasto otoczone średniowiecznymi murami z zachowanym całym rynkiem w kształcie owalu. Na środku rynku góruje gotycki kościół farny pw św.  Jakuba. Obok znajduje się ratusz (pierwotnie gotycki ale po pożarze w 1550r. odbudowany w stylu renesansowym). Siedziba władz to rozbudowany budynek z licznymi arkadami i krużgankami oraz z ogromną wieżą. W mieście znajduje się ewangelicki kościoł oraz kościoły minorytów. W otoczeniu rynku wznoszą się liczne (około 60) mieszczańskie kamienice w większości należące do bogatych kupców. Niegdyś gotyckie jednokondygnacyjne, później rozbudowane, zachowały liczne detale gotyckie z XIV i XV wieku (w tym portale). Jedną z kamienic na przełomie XV i XVI wieku zamieszkiwał Paweł z Lewoczy, średniowieczny malarz i rzeźbiarz, najprawdopodobniej uczeń Wita Stwosza.
To właśnie w gotyckiej świątyni znajduje się jego autorstwa największy na świecie gotycki ołtarz (około 18m wysokości). Praca nad nim zajęła artyście około 10lat i przedstawia wszystkich apostołów podczas Ostatniej Wieczerzy.

I na koniec jeszcze jedno spiskie miasto z zamkiem czyli Kieżmark. Miasto z XIII wieku z obronnym zamkiem z XV wieku. Wśród licznych zabytków gotyckich, renesansowych, barokowych do najważniejszych niewątpliwie zalicza się odnowiony zamek i największa na Spiszu późnogotycka bazylika mniejsza pw. Świętego Krzyża.

Spiskich, urokliwych miasteczek jest bardzo dużo. W każdym z nich stoi pośrodku kościół (często gotycki z cennymi rzeźbami i malowidłami), rynek otoczony jest kolorowymi (jeszcze nie odnowionymi) kamienicami. W każdym z tych miasteczek jest chociażby jedna kawiarnia z pysznymi ciastami i słowackimi (bardzo tanimi) lodami.
Ogólnie Słowacki Spisz jest urokliwy i idealny na krótki wypoczynek, nawet jednodniowy. Mnogość historycznych miast, zabytków, kapliczek gdzieś tam rozrzuconych wśród łąk i pól sprawia, że jest co zwiedzać. I przy udanej pogodzie (wczorajsza była idealna) można miło i przyjemnie spędzić z rodziną czas.
Niedziela w skansenie w Sanoku

Niedziela w skansenie w Sanoku

Sanok to obowiązkowy przystanek dla podróżujących w Bieszczady. Od nas, ze Starej Farmy do Sanoka to raptem 80km, czyli około 1,5h drogi. Niedaleko, ale żeby poznać i zwiedzić wszystkie atrakcje tego miasta, trzeba przeznaczyć cały dzień.
Obowiązkowo trzeba pospacerować po sanockim skansenie – największym na południu Polski, odwiedzić muzeum z wystawą ikon i malarstwa Beksińskiego, pospacerować brzegiem lub przepłynąć kajakiem wzdłuż Sanu.
Nam udało się jedynie zwiedzić skansen. Na muzeum Beksińskiego zabrakło czasu, tym bardziej, że po przeczytaniu „Portret Podwójny” – biografię artysty i jego syna, chcieliśmy poświęcić obrazom więcej czasu.
Skansen w Sanoku to olbrzymi obszar prezentujący drewnianą architekturę Bojków, Pogórzan, Łemków, Dolinian; czyli grup etnicznych zamieszkujących niegdyś nasze południe. Kilka lat temu został dodatkowo zrekonstruowany typowy ryneczek galicyjskiego miasta.
Zwiedzając chaty i domy mieszkalne szukaliśmy inspiracji do naszego, wkrótce przenoszonego domu. Prostota i piękno wykonania wielu rzeczy, zachwyciła nas. Oczywiście ogrom przedmiotów, rozwiązań architektonicznych, wzmocnień został przez nas uwieczniony na zdjęciach.
Nasz wyjazd podyktowany był, również zobaczeniem i sfotografowaniem cerkwi z Ropek. Przepiękna, olbrzymia cerkiew została w latach 70-tych rozebrana i przeniesiona do skansenu w Sanoku. Żałuję, że nie widziałam jej nigdy w miejscu pierwotnym we wsi Ropki, na cmentarzu łemkowskim. Musiała, ze względu na swoją smukłość i wysokość, być widoczna z wielu szlaków schodzących do wsi.
Na koniec zadam pytanie, czy to dobrze, że tyle cerkwi, kościółków zostało zabranych ze swoich miejsc pierwotnym? Na pewno wiele z nich zostało uratowanych przed zniszczeniem. Ale czy ich funkcja nie została zdegradowana tylko do zabytku architektonicznego? Gdzie ich charakter religijny, misyjny? Podróżując np. po Słowacji, zwłaszcza po Spiszu w każdym miasteczku można trafić na kościółki z gotyckimi ołtarzami, obrazami. U nas gotyckie ołtarze, wiekowe ikony, znajdują się w Muzeum Narodowym w Warszawie lub w innych licznych muzeach, skansenach. Pięknie są prezentowane na białych ścianach, jedna obok drugiej, chronione przez złodziejami. Ale to wszystko. Nigdy nie widziałam, aby ktoś się przy nich modlił, zamyślił.